czwartek, 29 czerwca 2017

Puma, koci samotnik - szuka nowego domu

Czasem w życiu układa się w sposób nieprzewidywalny. Czy tego chcemy czy nie, weryfikuje ono nasze przekonania. 
Z trudem bym uwierzyła gdyby mi ktoś wcześniej powiedział, że będę musiała oddać swoje zwierzę. To przecież członek mojej rodziny... Dziecko też byś oddała?! - Już słyszę w głowie głosy jedynie słusznej teorii, która nie dopuszcza możliwości oddania swojego pupila. 

A jednak jest kilka takich powodów, że trzeba to zrobić i jednym z nich jest DOBRO ZWIERZĘCIA. 
To z miłości do niego, lejąc łzy żalu i bólu, czasem tak jest, że TRZEBA szukać mu nowego domu, bo w naszym nie może być szczęśliwe... Bo unieszczęśliwia inne zwierzęta. I w związku z tym stresuje dzieci, zamartwia ludzi. 

Taka sytuacja jest w mojej rodzinie. 
Kochani, szukamy domu dla PUMY, domu bez innych zwierząt, bez małych dzieci. 
Domu osób rozumiejących koty. 
Puma jest przepięknym rudym tygrysem. 
Jest typowym kotem samotnikiem i coraz trudniej jest jej żyć w towarzystwie innego kota.
W nowym miejscu na pewno odstresuje się i będzie w końcu szczęśliwa.
Trzeba jej pomóc!

"Przy próbach wyjścia na smyczce, kładzie się tuż za drzwiami przy tarasie i to jej wystarcza do relaksu.​"

Cytuję jej opiekunów, którzy w końcu zdecydowali się na ten dramatyczny krok, DLA JEJ i DRUGIEGO KOTA W DOMU DOBRA. 

***

Puma to nasza kochana siedmioletnia ruda kotka drobnej budowy. Towarzyszy nam odkąd skończyła kilka tygodni. ​Jest to dla nas ogromnie trudna decyzja, że musimy znaleźć jej nowy dom. Kierujemy się w niej ​wyłącznie dobrem kota.​ Dla nas to będzie ogromna strata.​


Puma jest kotem bardzo emocjonalnym, wrażliwym i lękowym. Lubi dobrze sobie znane rytuały, ale nie znosi zbyt szybkich zmian i zaskoczeń.​ każdy głośniejszy dźwięk, pogłos, gwałtowny ruch lub zerwanie się z fotela wywołuje u niej stres. Puma zachowuje się od małego tak jakby czuła się osaczona i w gotowości do ucieczki. ​ Problematyczne są wizyty u weterynarza, czy obcinani​e​ pazurków. ​Mimo to dzielnie znosi pakowanie do transporterka i spokojnie śpi podczas podróży.
W sytuacjach, w których nie czuje się komfortowo daje o tym wyraźnie zna​ć poprzez syknięcia lub prychanie. Nigdy jednak nie przekroczyła tej granicy w stosunku do człowieka. Nie może jednak mieszkać z innymi zwierzętami.
Jazdę autem ​w transporterku ​​znosi ​bardzo dobrze. W sytuacjach sobie znanych i z zaufanym człowiekiem potrafi​ ​dać od siebie mnóstwo ciepła i zaufania. Wychodzi z niej prawdziwy pieszczoch.​​ Lubi zabawy, które sama sobie wymyśliła, takie jak gonienie ciągnącego się po ziemi paska, przesuwanie po podłodze małych patyczków, czy skakanie po kołdrze. Jest bardzo zwinna - wszędzie wskoczy i się schowa. Lubi wszelkie kartonowe kryjówki. Jasno komunikuje czy jest głodna odpowiadając miaukiem na pytanie "chcesz jeść?". Uwielbia witać się kiedy przychodzimy do domu, to ważny rytuał​, który warto pielęgnować.  Nie przepada za dużą przestrzenią​, dlatego nigdy nie była kotem wychodzącym na dwór. Przy próbach wyjścia na smyczce, kładzie się tuż za drzwiami przy tarasie i to jej wystarcza do relaksu.​


​Co roku robimy badania profilaktyczne krwi i moczu. Puma od kilku tygodni przyjmuje hormony w związku z początkową fazą nadczynności tarczycy. ​Niestety wiąże się to z długotrwałym (a może dożywotnim) podawaniem jej tabletek oraz początkowo przez kilka miesięcy z kontrolnym badaniem krwi w celu unormowania pracy tarczycy. ​Jest na karmie Urinary w związku z tendencją do tworzenia się struwitów w pęcherzu. To są działania prewencyjne, bo Puma jest w doskonałej kondycji fizycznej.


​Chcielibyśmy dla Pumy najlepszego domu, aby nie przeżyła nagłej zmiany po tylu latach. Ważne żeby w domu, do którego trafiłaby Puma, nie było innych zwierząt, bo w tym wieku i przy tym charakterze Puma mogłaby mieć ogromny problem z aklimatyzacją. Dobrze, aby nie było w nim dzieci, które swoją energią mogłyby powodować stres u kotki. 
Dla obu stron jest ważne, żeby osoba zajmująca się nią miała duże wyczucie, łagodność i poszanowanie dla charakteru Pumy. Jest to kot potrzebujący spokoju, własnej przestrzeni, poszanowania rytuałów.  Idealna byłaby spokojna osoba/para mająca dobre wyczucie do zwierząt i ich potrzeb. Jesteśmy pewni, że wtedy kot okazałby zaufanie i relacja z nim mogłaby być bardzo wartościowa. 

Kasia i Michał

***

Kiedy ten kot poczuje się królem swojej przestrzeni na pewno się wyluzuje i uczyni swoich ludzi szczęśliwymi. Poza tym takie trudniejsze zwierzęta to wielka satysfakcja dla ludzi, którzy widzą ich spełnienie.

To powtórzę na koniec jakiego wyjątkowego domku szukamy:
- bez innych zwierząt
- bez małych dzieci
- niewychodzącego
- znającego koty
- szanującego ich niezależność
- spokojnego
- może być o małej powierzchni

Jeszcze słówko. Ja ręczę za to, bo doskonale wiem, że to jest KONIECZNOŚĆ, że behawioryści, leki, treningi, itp., itd., nie przyniosły rezultatów. Jest coraz gorzej. Dwa koty się nie tolerują do granic absurdu. Nie może tak być.
Jeśli słyszeliście o jakichś ludziach, którzy może stracili swojego ukochanego kota, albo planują go mieć i lubią takie wyzwania (a nie przesadzajmy, Pumka jest fajnym, dobrym kotem, a nie żadnym potworem!) to dajcie mu znać.

PODPIS

PS. Ponieważ wiem ile to kosztuje Michała i Kasię, zamykam tu komentarze. Jeśli ktoś ma coś do powiedzenia, co może wnieść wartościową myśl do tej sytuacji proszę pisać na fejsie, albo na maila: zamoimidrzwiami@gmail.com. Zachęcam i proszę o to.

No i liczę na kolejny cud ZMD!

Oferujemy pełne wsparcie w każdej dziedzinie, a przede wszystkim zawsze możliwość odebrania Pumy, jeśli z jakiegoś powodu się nie uda.
Nie wierzę w to. Puma odżyje będąc w domu sama, wyluzuje się i w końcu odzyska spokój.
A jej ludź będzie miał wielką satysfakcję.
Tak, tak! :)

Cała Polska!




wtorek, 27 czerwca 2017

Ciepłe, miękkie i puchate - Szududu

Ta bajeczka i wstęp do niej nie jest mojego autorstwa. Dostałam ją w prezencie od Marty.
Nie publikuję tu jej bez powodu. Posłuchajcie.

**********************

Postanowiłam opowiedzieć Wam bajkę. Bajka jest częścią - prawie nieodłączną - działań terapeutycznych w koncepcji analizy transakcyjnej (twórca – Eric Berne). Każdy z prowadzących terapię opowiada ją po swojemu, starając się jednakże, aby nie zatracić myśli przewodniej. 
Ale tytułem wstępu: jesteśmy zwierzętami stadnymi i z tej przyczyny jak powietrza potrzeba nam uwagi innych ludzi. Uwagi w takim sensie, abyśmy czuli, że istniejemy w polu widzenia bliźnich i znajomych – że z takich czy innych względów jesteśmy dla nich ważni. Jeśli nie możemy poczuć się ważni w pozytywnym sensie, wtedy walczymy o to, żeby poczuć się tak w sensie choćby i negatywnym. Jak dziecko, któremu rodzi się młodsze rodzeństwo – jeśli wzorowym zachowaniem nie zdoła odzyskać utraconej w rodzinie pozycji, zacznie rozrabiać, a wtedy niewątpliwie zwróci na siebie uwagę. Bo nie ma nic gorszego niż być nikim (niczym) dla innych – to niebyt. I niezależnie od tego, ile mamy lat i jaki los jest naszym udziałem, ta potrzeba ciągle jest taka sama. Jako dzieci zaspokajamy ją poprzez dotyk bliskich osób, później są to słowa i inne sygnały świadczące o tym, że inni nas „widzą”, choć ten dotyk, kontakt fizyczny, do końca pozostaje ważny, a może najważniejszy. Wiecie, że zmysł dotyku w chwili śmierci umiera ostatni? 

Bajka o Chaudoudoux*

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami i siedmioma rzekami, była sobie pewna Kraina. Była to bardzo piękna Kraina otoczona pięknymi górami, a na równie pięknych równinach porośniętych kwieciem wszelakim pasły się szczęśliwe kurki. I były tam lasy przepaściste zwierza pełne, i rzeki czyste, i morze z wodą tak przejrzystą, że brodząc w niej, trudno było nie zauważyć całych ławic małych rybek przemykających między drobnymi kamykami na dnie. I żyli tam ludzie. Żyli we wzajemnej harmonii i w zgodzie z tym wszystkim, co ich otaczało. Mało było tam swarów, pomoc wzajemna kwitła, choroby były, nieszczęścia różne też, ale jakoś tak dziwnie się działo, że mieszkańcom Krainy zawsze udawało się wychodzić z różnych opresji obronną ręką. 
A wszystko to zawdzięczali istnieniu pewnej tajemnicy. Otóż każdy nowo narodzony mieszkaniec kraju tego dostawał w prezencie (nie wiadomo od kogo: losu, wróżki, czy jakiejś innej siły) tajemniczy woreczek, w którym mieściła się nie mniej tajemnicza zawartość. Było to COŚ puchatego, ciepłego, niesamowicie przyjemnego w dotyku, a ten dotyk sprawiał, że znikały troski, ulatniała się złość, a budziła się jakaś dziwna moc i życzliwość dla siebie i innych ludzi. Mieszkańcy Krainy nazwali to COŚ Chaudoudoux i nosili zawsze przy sobie, wykorzystując jego siłę dla siebie i dla innych. Chaudoudoux miało jeszcze i tę właściwość, że im częściej się je wyjmowało, dotykało go i pozwalało dotykać innym, tym było piękniejsze, milsze i miało większą moc. 
I tak do tej pory żyliby sobie szczęśliwie ludzie w tej Krainie, gdyby nie to, że jak w każdej bajkowej krainie żyła i tam zła czarownica. Nie wiodło jej się dobrze, ponieważ zupełnie nie było zapotrzebowania na jej wyroby – różne maści, mazidła, zajęcze łapki, muchy zatopione w sadle i inne paskudztwa na różne nieszczęścia. Postanowiła więc zadziałać. Zaczęła chodzić wśród ludzi i sączyć im do ucha: „Co wy robicie? Jak możecie dzielić się tak bez opamiętania tym swoim Chaudoudoux, jak możecie tak nieoszczędnie go używać? Przecież nie ma na świecie rzeczy, która się nie zużywa. Jak tak dalej pójdzie, to te wasze Chaudoudoux będą do niczego, szmatki z nich zostaną. I co wtedy zrobicie?” Ludzie na początku nie wierzyli czarownicy, odganiali ją jak natrętną muchę. Ale jak wiemy, każda myśl często powtarzana i często słyszana zyskuje na wiarygodności. 
I stało się tak, że niektórzy zaczęli Chaudoudoux oszczędzać. Dzielili się nim tylko z najbliższymi i to tylko przy różnych większych okazjach, takich jak święta Bożego Narodzenia, Wielkanoc, czy też rocznica Rewolucji Październikowej. A jak jedni przestali się dzielić, to i inni się z nimi nie dzielili, no bo przecież sprawiedliwość musi być. No i w końcu magiczne woreczki wylądowały na strychach, w szafach i innych zakamarkach, a przez niektórych zostały zupełnie zapomniane. A ci którzy jeszcze pamiętali, przy każdym otwarciu woreczka widzieli w środku COŚ, co stawało się coraz nędzniejsze. No więc jeszcze bardziej oszczędzali…W Krainie tymczasem zaczęło się źle dziać. Ludzie jakby częściej chorowali, zaczęli się kłócić, podkładać sobie nogi, wyrzucać do lasu swoje zwierzęta, bić dzieci i robić jeszcze wiele innych złych rzeczy. Nawet lasy jakby zubożały, a woda w rzekach i morzu zmętniała. 
Czarownica tymczasem wpadła na następny szatański pomysł, bo mało jej było zysków ze sprzedaży różnych paskudztw (a sprzedaż szła świetnie, jak się domyślacie). Uruchomiła więc produkcję plastikowych Chaudoudoux. Były one nawet zmyślnie podrobione. Wyglądem do złudzenia przypominały te prawdziwe, ale cóż – nie mogły przecież mieć tego ciepła i tej mocy. Ale jako że na bezrybiu i rak ryba, mieszkańcy kupowali te podróbki, a czarownica rosła w siłę. 
I nie wiadomo do czego by doszło, gdyby nie pewne szczęśliwe wydarzenie. Otóż pewnego letniego, słonecznego dnia zawitała do Krainy radosna, śliczna dziewczynka, która nazywała się Jolie Doudoux. Przed jednym z domostw zobaczyła dwoje dzieci. Byli to Tymoteusz i Małgorzatka, którzy smętnie, ze znudzonymi minami, przesypywali piasek w piaskownicy i sprawiali wrażenie nie tylko znudzonych, ale wręcz nieszczęśliwych. Jolie podeszła do nich, wyjęła swoje Chaudoudoux z woreczka i zachęciła dzieci, ażeby przytuliły je do policzka i zamknęły w dłoni. Dzieci natychmiast poczuły magię i ciepło tego czegoś, co wydało im się dziwnie znajome. Kiedyś przecież podczas świąt rodzice znieśli ze strychu coś podobnego i to były wspaniałe święta. 
Po zniknięciu Jolie Tymoteusz i Małgorzatka zakradli się na strych. Po długich poszukiwaniach znaleźli cztery woreczki opisane ich imionami i imionami ich rodziców. Otworzyli swoje (bo to były grzeczne dzieci) i… jakież było ich rozczarowanie! W woreczkach leżało coś bardzo zmiętego, szarego, coś, co zupełnie nie przypominało tego, co przed chwilą pozwoliła im dotknąć Jolie. Wyjęli z woreczków to nieszczęsne coś, a ono zaczęło zmieniać się z minuty na minutę. A najbardziej wypiękniało, kiedy wymienili się nim na chwilę. 
Od tego dnia dzieci codziennie zakradały się na strych, a ich rodzice nie mogli się nadziwić zmianom, jakie w nich zaszły, bo stały się radosne, nauka jakby lepiej im szła, były chętniejsze do pomocy w domu i nawet chyba szybciej rosły, nie mówiąc już o tym, że przestały chorować. A dzieci jak to dzieci – pewnego dnia wygadały się przed rodzicami ze swoją tajemnicą. Była bura, a jakże, ale kiedy dzieci poszły spać, staruszkowie tup-tup na strych i… w tym domu Chaudoudoux odzyskało należne mu miejsce, a mieszkańcy domu żyli odtąd w pomyślności. Ci mieszkańcy mieli krewnych i znajomych, tamci z kolei swoich krewnych i znajomych i tak powoli wieść o tym, że czarownica nie ma racji zaczęła rozchodzić się coraz szerzej, a ludzie coraz częściej zaczęli wyciągać zza pazuchy swoje Chaudoudoux. Interes czarownicy zaczął podupadać, a Kraina powoli odzyskiwała swoją świetność. Czy całkiem odzyskała, tego nie wiadomo, bo tu bajka się kończy. Niewykluczone, że czarownica znów coś wymyśliła, a ludzie dali się nabrać. A może nie? 

A gdzie Ty masz swoje Chaudoudoux – za pazuchą, zawsze przy sobie, czy na strychu? 

* Chaudoudoux – coś ciepłego, miękkiego i puchatego (czyt. Szududu)

 ********************************

Kiedy tylko przeczytałam tę bajkę - wiedziałam! Tak muszą być nazwane kolejne koteczki, które do mnie trafią! Nie wiedziałam tylko, że będą to jednodniowe kocięta będące już na progu śmierci...
Te okruszki to dwóch chłopaków: czarno-biały z chorą łapeczką i biało-bury, a dziewczynka jest czarno-biała.

Nasze Szududu już ruszyły lawinę dobra! Pojawiły się na świecie i od razu zawładnęły naszymi sercami. Ola z Pręgowanych i Skrzydlatych porzucając swój skrawek niedzieli, który miał być dla ludzi, a nie zwierząt, pognała na ulicę Krakowską, bo doniesiono jej, że pod stertami złomu umierają malutkie kociaki. Że jeden już nie żyje... Ola przywiozła je do mnie, ponieważ miałyśmy nadzieję, że Królowa Matka przygarnie maleństwa. Nie wiedziałyśmy, że to niemożliwe przy takiej różnicy wieku pomiędzy jej prawdziwymi dziećmi a oseskami. Królowa faktycznie podała im cycuszki, ale nic poza tym. Nie ogrzewała, nie wylizywała brzuszków...
Maleńkie żyjątka ledwo dychały. Były kruche jak wydmuszki... W nocy karmiłam je strzykawką, załamując się. Nie jadły, ledwo udało im się połknąć kropelkę. A maleńkie były jak muszelki! Wyobraźcie sobie koteczka ważącego 70 gramów...

A potem stały się rzeczy piękne. Na mój apel o "nocną zmianę", bo nie dałabym rady nie spać nawet kilku dni, odpowiedziała najpierw Ania mieszkająca obok. Ania zaproponowała, bo ma uczulonego syna, że może opiekować się kociakami w nocy u mnie w domu. Przyszła, trzęsły się jej ręce z przejęcia, gdy próbowała karmić maluchy pierwszy raz, ale udało się! Została z nimi na calutką noc i rano zastałam ją uśmiechniętą, choć widać było trudy karmienia co DWIE GODZINY. Ja za to wstałam wyspana i z nową energią, a przede wszystkim z optymizmem!
I lawina ruszyła! Zgłosiła się też kochana Marysia, która zawsze leci z pomocą, gdy trzeba, i nie byłoby to może takie niezwykłe w świetle późniejszych wydarzeń, gdyby nie to, że Marysia ma tylko jedną rękę. A mimo to ona bardzo chciałaby opiekować się tymi maluchami! I pewnie by dała radę, i pewnie jeszcze da (w końcu dzieci wychowała z jedną ręką!), ale na razie zrobiła się... kolejka! :))
Ludzie! Jacy Wy jesteście niezwykli! Co chwilę dziś zgłaszały się nowe osoby, by opiekować się koteczkami! Już wszystkie terminy do końca tygodnia mogę obstawić tym lepszym sortem ludzi! Wzruszam się dziś i rozpływam na samą myśl! A jeszcze Gosia Zięba - przyjaciółka bloga, przywiozła nam rano przepyszne ciasto z fasoli!! Rewelacja! Ciasto i puszeczki dla kotów. I niespodzianki! I Gosia też zgłosiła się na dyżur!
W sercu mam wiele ciepłych uczuć. Jestem poruszona tą lawiną dobra, która płynie do mnie od Was - tych, którzy trafili Za Moje Drzwi!
Ja będę się bardzo starać, aby zrobić wszystko, co można dla tych niepowtarzalnych arcydzieł natury.
Martwię się o wiele spraw, o to, co przyniesie jutro, o każdy ich łyk mleczka, o każdy ich oddech i o nóżynkę czarno-białego chłopaczka, która jest dziwna... Zmiażdżona? Zakażona? Nie wiem... Jest dziś lepiej, bo wczoraj obie miał spuchnięte jak banie, ale czy uda się uratować tę siną? Noszę ze sobą pudełko z kotkami nawet do pracy, to moje najważniejsze teraz zadanie. Priorytet.

Ludzie, jak mi wraca wiara w ludzkość! Warto sycić się i grzać w cieple życzliwości innych ludzi, bo... Bo tak! :) Bo to buduje! W imię ratowania tych kruchych okruszków ujawnili się empatyczni, fantastyczni zwierzolubni. Ale wiecie co? Tak trzeba: ja trochę, ty trochę, ona trochę. I nasze Szududu rozniesie po świecie miłość!

To teraz pełno zdjęć!
Ola przywiozła koteczki, próbujemy z Królową Matką.

Po długim czasie udaje im się wessać. 

Taki okruszek!



W porównaniu do strzykawki. 


Idziemy do pracy. :)

W pudełku mam wydrukowany post z kociego hospicjum.



Oddana opiekunka maleńkich. 




Biedne, chore łapeńki...

Nienaturalnie wielkie, a jedna sina...


Dziewczynka.





Ania masuje brzuszek chłopczykowi.



Jak nakarmić taką drobinę!

Ani idzie to fajnie!







Chłopaczek z chorymi łapinkami.






Wiem, że niewyraźne te zdjęcia. :( Zła jestem, buuu!




Widać, że tycie idzie tym maluchom baaaardzo pomału! Odetchnę, kiedy zaczną przybierać na wadze.

A tu już z Gosią, która przyniosła nam dziś ciasto, a nocny dyżur będzie miała jutro. :)







To są najprawdziwsze, zawsze świetnie działające, niezawodne Szududu!
Szu - dziewczynka (ciepłe)
Du - chłopczyk z chorą łapką (miękkie)
Dudu - chłopczyk (puchate).

Oj, zobaczymy, czy się przyjmie, ale wszystkie one razem nazywają się SZUDUDU - zapamiętajcie, skąd się to wzięło. :)

"Było to COŚ puchatego, ciepłego, niesamowicie przyjemnego w dotyku, a ten dotyk sprawiał, że znikały troski, ulatniała się złość, a budziła się jakaś dziwna moc i życzliwość dla siebie i innych ludzi."

PODPIS

Teraz kociakami zajmuje się Aga!


I komu mało:


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...